Londyńskie metro to miejsce magiczne.
Dowód? Oto on.
W zatłoczonych czeluściach jego wagonów kopciuszki nabierają blasku kólewien.
Zastępy młodych Angielek, które o poranku sadowią się na pluszowych fotelach, niedbałością swojej aparycji gwałcą moje poczucie estetyki. Rozczłapane na piętach buty, naznaczone wieczorną libacją podkrążone oczy i fantastycznie zmierzwione sitowia włosów.
Oto stadium wyjściowe.
A zarazem przejściowe i chwilowe, bo przecież już za moment wdrażana… jest procedura metamorfozy.
Na gumową podłogę sypią się tumany pudru, a pilniczki do paznokci intonują swoje zgrzytliwe arie.
W spierzchnięte wargi wcierane są wyraziste karminy szminek.
Niepokorne dotąd czupryny pacyfikowane są bezlitośnie zamaszystymi pociągnięciami grzebienia.
A cała ta upiększajaca ekwilibrystyka spowita jest gęstym obłokiem rozbryzgiwanych obficie perfum.
Jeszcze tylko kontrolna weryfikacja w podręcznym zwierciadełku i przemiana zakończona .
Żegnajcie brzydkie kaczątka.
Witajcie szykowne łabędzice połyskującece blaskiem świeżo wklepanego kremu pod oczy.
Kiedy wychodzę z metra widzę jak gromadnie spieszą przed siebie.
Chwiejąc się na strzelistych obcasach, z palcami zaciśniętymi na gustownych kopertówkach.
Wiotkie i giętkie niczym gałązki japońskiej jabłoni.
Nowoodtworzone królewny ze szklanych biurowców…
~ Klaudiusz Lach